Pamiętajmy, że nie wszystkie rozwiązania nazywane adaptacją do zmiany klimatu są dobre i korzystne. Brak odpowiedniej adaptacji miast do zmian klimatycznych może dotyczyć ponad polowy ludzkości. Tzw. maladaptacja – czyli chybione rozwiązania mające przystosować miasta do wyższych temperatur, braku wody czy gwałtownych opadów – to nie tylko zmarnowane pieniądze, czas i zasoby, ale też zagrożenie dla zdrowia i dobrostanu ludzi. Dlatego warto się jej wystrzegać?
W 2022 w miastach mieszkało ok. 4,2 miliarda osób. To ponad połowa ludzkości, której mogą dotknąć skutki niewłaściwych rozwiązań adaptacyjnych do zmiany klimatu w miastach. Problem dotyczy w jeszcze większym stopniu Europy, gdzie prawie 73 proc. populacji mieszka na obszarach miejskich.
Ministerstwo Klimatu i Środowiska ogłosiło, że zakończyło prace nad projektem ustawy zobowiązującej miasta wielkości równej oraz powyżej 20 tys. mieszkańców do przygotowania planów adaptacji do zmiany klimatu. To aż 209 miast w Polsce. Samo uchwalenie przepisów nie uchroni jednak mieszkańców tych miast przed błędami, jakie mogą zostać popełnione przy planowaniu działań adaptacyjnych.
Cieszy, że Ministerstwo Klimatu dostrzega potrzebę adaptowania się polskich małych i średnich miast do skutków zmiany klimatu. Mam nadzieję, że za planowanymi przepisami pójdzie także wsparcie dla samorządów: finansowe, merytoryczne i organizacyjne. W poprzednich latach rząd sfinansował przygotowanie programów adaptacji w 44 największych miastach Polski, dlatego oczekuję, że podobnie stanie się w przypadku miast mniejszych, które mają znacznie mniejsze zasoby finansowe. Małe i średnie miasta potrzebują także wsparcia merytorycznego, badania wykonane przez doktorantów z Katedry Ochrony Środowiska i Dendrologii SGGW w 100 takich miastach wykazały nie tylko mały poziom wiedzy na temat adaptacji wśród polityków i urzędników lokalnych, ale także brak wsparcia jakie powinni oni uzyskać ze strony instytucji naukowych i ekspertów. Uchwaleniu obowiązku przygotowywania planów adaptacji powinno towarzyszyć stworzenie programu ich weryfikacji oraz późniejszego finansowania niezbędnych inwestycji – mówi Zbigniew M. Karaczun, profesor SGGW, ekspert Koalicja Klimatycznej.
Czasem nawet działania podejmowane w dobrej wierze, pogarszają odporność miast na skutki zmiany klimatu. W Polsce takim przykładem są projekty rewitalizacyjne polegające na eliminacji zieleni i zwiększaniu tzw. betonozy. Potem mamy tam bardzo wysokie temperatury latem, a zapobiega się im książkowym maladaptacyjnym rozwiązaniem – ustawiając na betonowych placach instalacje zraszające przegrzane place wodą czerpaną z podziemnych zasobów. To mało skuteczne i do tego marnujemy wodę pitną – niezmiernie cenną w zagrożonej suszą Polsce.
Kurtyny wodne może nie zużywają dużo wody, ale są symbolem naszego błądzenia w adaptacji do zmiany klimatu. Wycinamy drzewa, ograniczamy tereny zielone i tworzymy sztuczne powierzchnie szybko nagrzewające się (beton czy asfalt), a w zamian stawiamy kurtyny wodne, które mają nas schłodzić w upalne dni. Wielofunkcyjne rozwiązania natury – drzewa – zastępujemy jednofunkcyjną technologią, która zużywa zasoby w tym cenną wodę podziemną – bo to ona siecią wodociągową zasila kurtyny wodne – mówi Sebastian Szklarek, hydrolog, autor bloga Świat Wody.
Innym rozwiązaniem, także częstym w Polsce, jest regulacja rzek i budowa wałów przeciwpowodziowych. Tego typu inwestycje mogą dawać mylne poczucie bezpieczeństwa, podczas gdy w praktyce zwiększają zagrożenie lokalnych mieszkańców konsekwencjami zmiany klimatu – np. błyskawiczną powodzią spowodowaną nawalnymi opadami. Znacznie skuteczniejszym rozwiązaniem jest renaturalizacja rzek, przywracanie im naturalnego biegu i pozwolenie, aby fale wezbraniowe rozlewały się na polderach zalewowych.
Najlepszym, najbezpieczniejszym i tanim sposobem adaptacji jest wprowadzenie rozwiązań opartych na naturze: ochronie istniejących i wprowadzanie nowych terenów zieleni, ochronie zadrzewień, tworzenie ogrodów deszczowych, zatrzymywaniu wody opadowej, tam gdzie spadła. Przykładem takiego podejścia jest Bydgoszcz, w której wdrażane są rozwiązania zgodne z ideą „miasta – gąbki”, miasta które gromadzi nadmiar wody w trakcie opadów, po to aby zabezpieczyć przed nią mieszkańców i infrastrukturę, a później wykorzystać np. do podlewania miejskiej zieleni.
Nie przynosi efektów, za to zwiększa problem miejskiej wyspy ciepła? Czymś takim są nasadzenia zastępcze. Bardzo często w miastach wycina się lekką ręką drzewa 30-metrowe o ogromnej powierzchni liści. Zamiast nich sadzi się takie o średnim obwodzie koło 14 cm i powierzchni liści około 5 m². I tutaj pojawiają się dwa problemy. Po pierwsze, usuwamy ogromne stare drzewo, które ma mnóstwo funkcji związanych z łagodzeniem zmiany klimatu w mieście. Po drugie, zamiast tego sadzimy drzewo, które pochodzi ze szkółki, gdzie miało świetne warunki, a teraz rośnie w gorącym i suchym mieście. Efektem tego jest zamieranie świeżo posadzonych drzew – niektóre szacunki mówią, że 40% nasadzeń zastępczych nie dożywa 10 lat. Rozwiązanie? Przede wszystkim unikać wycinek, a po drugie – sadzić drzewa mniejsze – rodzime, o obwodzie około 5 cm – w ten sposób miałyby o wiele większe szanse przeżycia w mieście – powiedział Bartłomiej Oleszko, konsultant ds. sozologii w Aeris Futuro oraz ekspert Koalicji Klimatycznej
Pamiętajmy, że nie wszystkie rozwiązania nazywane adaptacją są dobre i korzystne – apeluje Koalicja Klimatyczna.
– Jako społeczeństwo musimy zachęcać polityków do odpowiedniego planowania strategii adaptacyjnych przy wsparciu wiedzy ekspertów/tek – dodaje.
Źródło: Koalicja Klimatyczna